- Informacja -
- Reklama -
- Informacja -
- Reklama -
- Reklama -
- Reklama -
- Reklama -
Dyżury aptek:
Apteka "Na Zdrowie" w Kępnie
ul. Warszawska 30
tel. 62 599 30 81
Partnerzy
Akademia Piłkarska Reissa Kępiński Ośrodek Kultury KKS Polonia Kępno Gminny Ośrodek Kultury w Perzowie Kepnosocjum.pl
Sonda:
Czy planujesz wyjechać na urlop w tym roku?
Newsletter:

Podróże z Krzysztofem: Krymskie wakacje

  • Jałta - widok od strony morza
    Jałta - widok od strony morza
  • Odessa - schody "Potiomkinowskie"
    Odessa - schody "Potiomkinowskie"
W ubiegłym roku postanowiłem wybrać się samochodem do Jałty. Podróże za wschodnią granicę zawsze mnie fascynowały. Poczyniłem staranne przygotowania, przeczytałem w poradnikach o osobliwościach z jakimi mogę się spotkać, podróżując samochodem po drogach naszych wschodnich sąsiadów.

Pojawiłem się na granicy polsko-ukraińskiej w lipcowy poranek. Słoneczko już zaczęło pojawiać się na nieboskłonie. Przewidywałem wielogodzinne wyczekiwanie na granicy, a tu miła niespodzianka podchodzi do mnie rubensowskich kształtów urzędniczka graniczna w ukraińskim uniformie i wskazuje właściwą (chciałoby się powiedzieć jedynie słuszną) kolejkę. Ucieszyłem się bardzo, odprawa odbywała się na dwóch pasach dojazdowych, ale jak się okazało dla niektórych kierowców ze znaczkiem UA było to i tak zbyt skomplikowane. Usiłując dostać się jak najszybciej pod okienko pogranicznika zmieniali pasy ruchu komplikując proste reguły.

Kilka pytań, trochę formularzy (przydał się j. rosyjski) i pojawiła się pieczątka w paszporcie. Rozsiadłem się wygodnie w aucie, przyspieszam i za chwilę ostro hamuję. Spowalniacze (pagórki ułożone z asfaltu) rozglądam się – nie ma żadnego osiedla ani nawet domu. Domyśliłem się, że to pułapka dla tych Ukraińców którzy chcieliby odwiedzić Unię Europejską bez wizy. Jadę dalej, ale już bardzo ostrożnie i w wielkim skupieniu, gdyż drogowych pułapek napotykam coraz więcej. Droga do Lwowa zajmuje mi tak dużo czasu, że postanawiam ominąć to piękne miasto. Kieruję się prosto na Tarnopol, szosa staje się jeszcze gorsza, wygląda tak jakby beczkowóz ze smołą rozlał ją na piasek, a po zastygnięciu droga gotowa. Oczywiście o żadnych pasach ruchu nie ma mowy. Jadę na wyczucie.

Od czasu do czasu kontaktuję się ze stróżami porządku. Nie żebym odczuwał taką potrzebę, ale oni są wyjątkowo wyczuleni na obce rejestracje i zatrzymują, potem zastanawiają się nad walutą i kwotą mandatu nie dbając o przedstawienie przyczyny zatrzymania. Kiedy już zapytałem o powód zatrzymania starszina przestawił czapkę na bakier i przeszedł na język starocerkiewny, gdyż nawet jego kompan, lekko zresztą wczorajszy, nie potrafił zrozumieć dowódcy patrolu. Widząc duże łaknienie u moich rozmówców zaproponowałem germanskoje piwo, które, jak się okazało, rozwiązało zawiłości mojego wykroczenia drogowego, a później w czwartej edycji doprowadziło do zmiany kwalifikacji wykroczenia, w konsekwencji wykroczenia nie było. Jeden z egzekutorów prawa natychmiast po moim odjeździe wrócił do konsumpcji. Drugi jak kapitan Baranowski z reklamy telewizyjnej, przez lornetkę wypatrywał potencjalne ofiary. Przepraszam przestępców drogowych. Mijam Tarnopol, Winnicę, Chmielnicki i wyczerpany docieram do Umania. Teraz prosto na południe do Odessy. Wreszcie normalna droga ekspresowa (Kijów –Odessa) rozsiadam się wygodnie, troszeczkę przekraczam limit prędkości i pod wieczór znajduję się w centrum Odessy.

Zaskoczenie. Miasto jest ładne, zadbane kamienice dookoła, przepiękny dworzec kolejowy. Poczułem się jak w Polsce. Zwiedzam imponujący budynek dworca (sprawdzam porządek) zaczepiany często przez ludzi oferujących nocleg, prawie doprowadziłem do wojny pomiędzy oferentami (każdy chciał gościć inostranca). W końcu wybrałem ofertę. Hozjajka wyglądała na zadbaną, pomyślałem więc, że mieszkanie też będzie O.K . Gospodyni zapewniała, że do morza jest na rzut beretem, a szum morskich fal ukołysze mnie do snu. Jedziemy spać. Najpierw kierujemy się do centrum potem ulice stają się coraz węższe, aż w końcu mój samochód ledwo mieści się między murami. – Oj myślę sobie Krzysiu to już chyba koniec, a nienaganny strój gospodyni to pewnie kamuflaż .Odruchowo szukam telefonu i na wszelki wypadek wykręcam 112 trzymając palec nad przyciskiem w pogotowiu. Jak się za chwilę okazało kwartira wcale nie była nad samym morzem, a i standard nie ten o jakim mówiła gospodyni. Widoku na morska toń nie było, przez chwilę słyszałem jakby szum fal, ucieszyłam się zacząłem nawet głęboko oddychać (taki odruch znad Bałtyku), ale okazało się, że córka gospodyni robi małą przepierkę. Utulony do snu przez wiatkę (pralka) wtuliłem się w poduszkę i nie bez obawy zasnąłem. Rano, kiedy się przebudziłem i rozejrzałem dookoła zrozumiałem, że rezydowałem w najgorszej chyba dzielnicy Odessy. Z dużą dozą niepokoju wyszedłem sprawdzić czy w dalszą podróż nie będę musiał jechać pociągiem, ale nie, samochód jeszcze stał, choć kilkoro wyrostków, z podejrzanymi narzędziami, kręciło się niedaleko, spoglądając ukradkiem na mój samochód. Rankiem pani domu, która nocowała w czymś na wzór namiotu, albo jurty oznajmiła mi, że w niemałej cenie za nocleg (ponad 100zł) śniadanie jest wliczone. Otworzyła lodówkę, spojrzałem... okazało się, że nie byłem taki głodny jak myślałem. Śniadanie zjadłem na mieście.

Mój przewodnik pokazał mi całą Odessę i proszę mi wierzyć, że miasto robi wrażenie. Chociaż wydaje się, że tworzy niejako enklawy europejskie to znów możemy odnaleźć architekturę soc-realizmu. Oprócz wspomnianego wcześniej dworca kolejowego, pięknie prezentuje się budynek Opery, a także Dworzec Morski ze słynnymi schodami z „Pancernika Potiomkina”. Wzdłuż morskiego brzegu na dość wysokim klifie ciągnie się aleja platanowa. Poczułem się jak na Krakowskich Plantach. Ostatni rzut oka na Morze Czarne i Odessę . Ruszam w kierunku Krymu. Niestety droga się nie poprawiła i nadal musiałem nasłuchiwać czy moje zawieszenie jeszcze nie pękło. Mijam Mikołajew, który dotyka, lejkowatym ujściem rzeki, morza. Po drodze parkingi, które raczej na europejskie nie wyglądały, kurz, zgiełk, pieczone ryby w panierce. Już się chciałem skusić.
- Poproszę dwie ryby w panierce
Pani od grilla odrzekła, że nie ma żadnych rybek w panierce.
- A te, pokazuję na dorodne okazy z brzegu grilla
- Nu horoszo, pani nachyliła się aby dmuchnąć na ogień, żeby rybki lepiej podsmażyć
- „Tajna objawiłas” wydało się, podmuch zdjął „panierkę” z rybek. Kurz był wszechobecny.

...”Wpłynąłem na suchego przestwór oceanu...”

Nic nie zjadłem. Obrałem azymut na Armiansk - miasto u wrót Krymu. Szeroką groblą wjeżdżam na słynny z wielu wojen półwysep. Przejechałem sporo kilometrów i nagle zorientowałem się, że drogi się poprawiły, stały się równiejsze. Dlaczego drogi na Krymie są inne niż gdzieś indziej na szerokiej Ukrainie? Odpowiedź przyszła później. Wjeżdżam do Symferopola, ciepłe słońce chyliło się już ku zachodowi. Jadę dalej, moim celem jest przecież Jałta. Docieram do najsłynniejszego i najpiękniejszego miasta na Krymie. Jałta objawiła mi się jak z obrazka. Tłumy rozbawionych turystów, a przy głównej ulicy, panie, które oferują mieszkania. Jechałem wolno próbując wyłowić dobrą ofertę. Jak zwykle wybrałem panią, która proponowała „kwartiru” blisko morza i jak zwykle do morza było niedaleko tylko 2 kilometry.
Sheet, było już późno i nie chciało mi się szukać innego mieszkania. Zostałem w mieszkaniu ”blisko” morza. Okazało się że gospodyni to szalenie miła osoba emerytowana nauczycielka akademicka (670 hr emerytury tj. ok. 300 zł), która na dodatek zna historię i topografię terenu. Codziennie pani Swietłana wytyczała trasę zwiedzania, a ja leniuch realizowałem tylko połowę planów. Gdybym chciał zwiedzić wszystko co urocza Swieta przy porannej kawie rozpisuje musiałbym cały dzień biegać. Swietłana zaproponowała nawet pełne wyżywienie, ale nie mogłem, a raczej z innych powodów nie chciałem się na to zgodzić. Myślę, że Mr. Proper, Ludwik czy Ajaks musieliby się nieźle napracować w kuchni pani Swiety.

Pewnego razu po popołudniowej potyczce tenisowej z miejscowym mistrzem udałem się na małe piwko do pobliskiego sklepu z „aneksem jadalnym”. Usiadłem sobie z moją małą buteleczką Beks`a na ławeczce przy sklepie i robię porządny łyk zadzierając głowę do góry. Jakież było moje zdziwienie kiedy opuściłem głowę i zobaczyłem wyciągniętą rękę, a raczej szuflę wielką jak bochen chleba. Maks jestem, usłyszałem. Kurisz, -niet odpowiedziałem. Ja palę powiedział grubym chrapliwym głosem. Chcąc podtrzymać rozmowę poszedłem do sklepu po następne piwko i wybrany gatunek lokalnego wina dla Maksa. Piwo było dwa razy droższe niż napój Dionizosa współbiesiadnika.. -Nu kak tam w Polsze - horoszo? Opowiedziałem mojemu „nagłemu” przyjacielowi o Polsce, ten zaś szeroko rozwierał oczy ze zdumienia kończąc winko. Okazało się za chwilę, że Maks nie był jedynym słuchaczem. Nie wiadomo skąd za moimi plecami, gdzie rosło solidne drzewo, pojawił się nagle przyjaciel Maksa. Popatrzyłem na jego kończyny dolne sprawdzając czy przypadkiem nie są chwytne. Gienadij utkwił wzrok na prawie pustej butelce trunku. Zamruczał coś wychylając resztkę po czym jego gardłowe aaaaa rozniosło się jak ryk ranionego lwa okraszony podmuchem morowego oddechu pijaczka. Od razu było widać, że upal mu mocno doskwierał. Za chwilę też pojawiła się na stole butelczyna z winem. Maks i jego kompan ucieszyli się bardzo zaczęli też wspominać o odwiecznej przyjaźni Polaków i Ukraińców. W międzyczasie przybył następny spragniony wędrowiec, jak się okazało wielki koneser wina i znajomy Maksa. Wszyscy palili... moje Marlboro. Rozmowa toczyła się na różne tematy, ale w miarę ubywania wina i przyrostu promili w ukraińskiej krwi moich nowych przyjaciół rozmówcy stawali się coraz bardziej radykalni w myśleniu i wypowiadaniu teorii, tym bardziej, że jedna informacja, którą się z nimi podzieliłem wyraźnie im nie pasowała i można było dostrzec jak powoli nabrzmiewały im naczynia krwionośne koślawiąc tatuaże roznegliżowanych dam serca na gołych torsach i szyjach. Tą informacją była odpowiedź na pytanie Maksa - „a skolko u was ludi zarabotywajut”? (ile u was ludzie zarabiają). Odpowiedziałem zgodnie z GUSem, ze ok. 3340zł – „a skloko eto dolarow. Ponad tysiąc odrzekłem –„skolko”? Ponad 1000 USD! Ta odpowiedź wyraźnie załamała moich rozmówców, a jeden przeklął siarczyście. Maks dostawał na rękę ok. 200 USD. Polska w rozmowie coraz bardziej przekształcała się w ustach biesiadników w kraj niekoniecznie najbardziej zaprzyjaźniony, a po opróżnieniu kolejnej butelki przypomniano Powstanie Chmielnickiego, a także, że jesteśmy członkiem wrogiego paktu NATO. Poszedłem uregulować rachunek do sklepu płacąc poczułem na plecach oddech Gienadija zmącony nieco czosnkiem i wzmocniony tanim siarczystym winem.
- Jeszczo odno wino postawisz? Zabrzmiało groźnie, przez chwilę jakbym zobaczył Bohuna. Z dala, na domiar złego dochodziły pomruki pijanych biesiadników.
- Nagle zrobiło się cicho. Wszyscy czekali na moją odpowiedź.
- Horoszo – kupiłem jeszcze jedno winko dla dyskutantów, sam ulotniłem się i myląc trop szedłem okrężną drogą do domu. Okazało się, że moi szlachetni rozmówcy mieli wiele talentów. Za chwilę z zagajnika koło sklepu dało się słyszeć rzewne śpiewy. Słyszałem także odgłosy tłuczonego szkła. Butelki chyba były bez kaucji...

Krzysztof Wełdziński
 
Dodaj link do:www.wykop.plwww.facebook.com

Komentarze

Redakcja portalu Kepnianie.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść wypowiedzi zamieszczanych przez Internautów. Wypowiedzi zawierające wulgaryzmy, naruszające normy prawne, obyczajowe lub niezgodne z zasadami współżycia społecznego będą usuwane.
MENU:
WAŻNE:
KONTAKT
tel.: 785 210 310
e-mail: kontakt@kepnianie.pl
REKLAMA:
Sprawdź naszą ofertę:
Reklama