- Informacja -
- Reklama -
- Informacja -
- Reklama -
- Reklama -
- Reklama -
- Reklama -
Dyżury aptek:
Apteka "Na Zdrowie" w Kępnie
ul. Warszawska 30
tel. 62 599 30 81
Partnerzy
Akademia Piłkarska Reissa Kępiński Ośrodek Kultury KKS Polonia Kępno Gminny Ośrodek Kultury w Perzowie Kepnosocjum.pl
Sonda:
Czy planujesz wyjechać na urlop w tym roku?
Newsletter:

Podróże z Krzysztofem: Lato z Draculą

  • Sinaia - zamek
    Sinaia - zamek
  • Transylwania - Braszów
    Transylwania - Braszów
  • Mamaia
    Mamaia
  • Autor
    Autor
Dzisiaj prezentujemy pierwszą część relacji Pana Krzysztofa z jego podróży do Rumunii. Pierwsze zagraniczne wyjazdy, specyficzny klimat lat 70. i burza męskich hormonów… O tym będą mogli Państwo przeczytać w niniejszym tekście, pełnym anegdot i humoru! Zapraszamy!

Wspomnienia z wakacji w Rumunii.

Wczesnym rankiem dotarliśmy na katowicki dworzec. Pogoda była piękna i tak też zapowiadały się nasze wakacje w 1977r. Wkrótce podjechał pociąg do Bukaresztu przez Budapeszt...

Wchodzimy do wagonu, rozsiadamy się wygodnie w pustym przedziale. Moi koledzy pierwszy raz wybierali się poza granice Polski. Ja natomiast czułem się jak rasowy przewodnik „Orbisu” mając na swoim koncie kilka zagranicznych, wakacyjnych podróży.

Pepino obudził się pierwszy wydając okrzyk zachwytu. Przez okno wagonu zobaczył przepiękny budynek Parlamentu - jeden z symboli stolicy Węgier, usytuowany nad samym brzegiem Dunaju. Spojrzał też na Górę Gellerta, a na niej dostrzegł monumentalny Pomnik Wolności i Cytadelę. Pociąg wjechał na Dworzec Keleti w Budapeszcie. Mogliśmy na krótki czas wysiąść, aby pospacerować po mieście. Idąc ulicą Kosutha kierowaliśmy się na Basztę Rybacką, na wzgórzu, po drugiej stronie Dunaju. Zanim weszliśmy na piękny Most Małgorzaty zrobiliśmy drobne zakupy na Vaci utca – reprezentacyjnej ulicy naddunajskiej stolicy. Z mostu ukazał się nam piękny widok na inne przeprawy w zakolu Dunaju. Najbliższy most, z potężnymi lwami to Most Łańcuchowy Lanchid, który był pierwszym mostem spinającym obie części Budapesztu – dzieło sztuki inżynierskiej. Na dworzec wróciliśmy metrem jednym z najstarszych w Europie, (starsze posiada tylko Londyn). Jorguś piał z zachwytu rozglądając się po budapeszteńskim dworcu. Pierwszy raz w życiu zobaczył automaty do kanapek, batonów, gorącej czekolady i wody. Od razu zrobił się głodny.

Posiadał wrodzoną smykałkę do przechytrzania różnych urządzeń typu telefon w budce na monety itp. Bacznie przyglądał się Węgrom, jak należy obsłużyć automat, aby wydał bułkę. Za niedługą chwilę nasz kompan wrócił do przedziału z naręczem kanapek, batonów i gorącą czekoladą. Okazało się, że 50 gr. jest tak samo duże jak 1 Ft. Wyraziłem ostro swoją dezaprobatę dla takich działań i czekałem kiedy za Jorgusiem do przedziału wejdzie policjant.

Pociąg ruszył dalej. Kierujemy się na Oradeę. Po przekroczeniu granicy zmienił się nie tylko krajobraz. Rumuni nie byli tak grzeczni jak Węgrzy. Celnik rumuński mocnym szarpnięciem otworzył drzwi przedziału zabrał paszporty i ostrym tonem zapytał co wieziemy. Zauważyłem, że nasz kolega Jorguś, który właśnie się zbudził poczuł się nagle nieswojo sądząc, że to węgierski policjant z dworca Keleti. Jego nadzwyczaj niskie czoło zaczęło się pocić, a na spodniach pojawiła się mokra plamka, która tak, jak jego oczy się powiększała. Spostrzegł to także rumuński żołnierz i łagodząc nieco ton w obawie przed nieszczęściem zapytał jeszcze o puszki, a konkretnie wypowiedział 2 słowa
- jest puszka?
- Taaak ja mam - odezwał się Jorguś łamanym pełnym trwogi głosem..
Nagle żołnierz przeładował broń i skierował lufę na naszego kolegę. Przekopano cały bagaż biedaka. Wyjaśniło się, że puszka po rumuńsku znaczy pistolet. Jedziemy przez piękną rumuńską ziemię. Mijamy zapierające dech w piersiach widoki Karpat Południowych ze szczytami powyżej 2000 m. Popołudniowa drzemka. Nad ranem wjeżdżamy do Bukaresztu. Nie, nie, to nie te same widoki co w stolicy Madziarów. Papiery, brud, kurz, ludzie jakby mniej zadbani, podejrzane typki kręcące się przy podróżnych .Wychodzimy zwiedzać miasto, dopiero co doświadczone trzęsieniem ziemi. W 1977r. Bukareszt był wielkim placem budowy. Wszędzie było widać dźwigi i monumentalne budowle wznoszone na cześć Nicolae Ceausescu. Przypominało to nieco Starożytny Rzym w czasach Nerona. Większość budynków utrzymana jest w kolorze piaskowca, co podkreśla zapewne rangę instytucji, dla której budynki są przeznaczone. Dowiadujemy się także, że Książę Karpat, jak nazywano prezydenta Rumunii, rozkazał zburzyć całą dzielnicę, aby postawić największy zespół pałacowy na świecie - „Pałac Ludowy”. Przesiedlono 40.000 mieszkańców budowę nadzorowało 700 architektów i 20.000 pracowników, a koszt budowy osiągnął zawrotną sumę ponad 3 mld dolarów! Po zmianie ustroju (1989r) pałac przemianowano na Parlament. Pałac jest drugim co do wielkości na świecie. Większy jest tylko budynek Pentagonu w USA. Biorąc pod uwagę, że Rumunia raczej nie jest najbogatszym krajem, trzeba się dziwić nad nadzwyczaj kreatywnym myśleniem i „wyobraźnią” rodziny Ceausescu niepodzielnie wtedy tam rządzącej, aż do tragicznej śmierci z wyroku Sądu Rumunii w 1989r. W1977r Bukareszt liczył prawie 1,5mln.(dzisiaj prawie 1,9 mln.) mieszkańców, a ze względu na monumentalną zabudowę jest nazywany Małym Paryżem.. Na ulicach gwar, ludzie w pośpiechu pędzą do pracy. Ruch samochodów w tamtym czasie był jednak dużo mniejszy niż w Budapeszcie, czy w Warszawie. Na sklepach brak było neonów, reklam, raczej szaro (podobnie jak w Polsce) to nie był kolorowy pachnący zachodem Budapeszt. Odwiedzając niedawno Bukareszt zauważyłem kolosalne zmiany. Stolica Rumunii upodobniła się do innych europejskich metropolii i nie możemy już postrzegać jej jako zaścianka Europy.

Mamy przesiadkę do Konstancy nad Morzem Czarnym. Poszło całkiem sprawnie siedzimy już w przedziale lokalnego pociągu. Nie wyglądał solidnie tu i ówdzie można było dostrzec rdzę, koła też jakby nie okrągłe. Zaczynałem mieć poważne obawy czy usłyszymy szum morskich fal…

Pociąg ruszył, coś mocno zasyczało, nagle zgrzyt hamulców. Przypominało to trochę „Lokomotywę „ Jana Brzechwy. Nasz wagon stoi. Mechanicy przystąpili do naprawy. Nagle pisk, nagle świst... Po 2 godzinach wyruszyliśmy w dalszą podróż. Dotarliśmy w końcu do Konstancy. Przesiadka na trolejbus, który kursuje wzdłuż wybrzeża, po drodze mijamy delfinarium, piękne pensjonaty, hotele pełne turystów z Zachodu i docieramy do najlepszego kurortu nad Morzem Czarnym- Mamai. Brzmi prawie jak Miami na Florydzie. Mamaia położona jest z jednej strony nad morzem, a z drugiej nad pięknym jeziorem. Ceny nieznacznie mniejsze niż u nas poprawiają nastroje turystów z Polski.

Nad samym morzem piękne restauracje, bary, kasyna. Dumni, kierujemy się do najwyższego hotelu. Zgadza się, obok hotelu znajduje się pole namiotowe, tu stanie nasz brezentowy domek. Najpierw jednak trzeba się zameldować w recepcji. Próbuję zagadać po angielsku. Z kłębów dymu wysuwa się jakaś postawna rubensowskich kształtów Rumunka, która potrząsając głową dawała nam do zrozumienia, że na campingu nie ma wolnych miejsc. Obok jej biura – domku, na łańcuchu wisiał ogromny pies - Cerber nad jego budą widniał napis „Hades”. Piesek pewnie służył swojej pani jako rozwiązanie ostateczne. W tym układzie nie byłem w stanie podważyć zdania recepcjonistki. Próbowałem przeto z innej beczki, nie będąc pewnym rezultatu.
-Do you smoke? Zapytałem retorycznie widząc jak pani recepcjonistka połyka łapczywie dym z papierosa. Pokiwała znacząco głową, rozglądając się w nerwowym uśmiechu.
-.Carmen, Polonia, wyszeptała. Już myślałem, że to tytuł nowej opery Bizeta, którą wystawiają w lokalnym teatrze muzycznym, a pani z recepcji posiada jeszcze bilety na premierę, próbując nam sprzedać po komercyjnej cenie.
-Nie, nie, my nie do opery, my chcemy rozbić namiot wyjaśniamy na migi.
Jej jednak chodziło o nasze papierosy „Carmeny”, które cieszyły się tam nie gorszą marką niż amerykańskie Kenty. Podarowaliśmy naszej „urzędniczce” paczkę, ale tylko się skrzywiła ukazując braki w uzębieniu. Pomyślałem, że może daliśmy plamę, że my z kraju Moniuszki, Bogusławskiego czy Wyspiańskiego, powinniśmy jednak zakupić bilety na premierę opery, uzyskując tym samym możliwość rozbicia namiotu. Taki kulturalny szantaż. Okazało się jednak, że pani nie jest miłośniczką opery, a chodziło jej o cały wagon papierosów!

Rozbiliśmy namiot. Pogoda jak marzenie. Poszliśmy coś przekąsić do baru samoobsługowego i udaliśmy się na plażę. Plaża była ogromna, piaszczysta, szeroka i długa na kilka kilometrów. Wszędzie ciała wystawione na słońce i mnóstwo ludzi kąpiących się w cieplutkiej wodzie Morza Czarnego. Kładziemy się blisko brzegu. Piasek był przyjemnie ciepły. Przywiozłem ze sobą dużo polskich tygodników, więc zająłem się czytaniem. W latach 70-tych Polska wzbudzała podziw wśród innych krajów Demokracji Ludowej w związku ze zmianami politycznymi (Gierek) i lekkim otwarciem na Zachód. Tak więc kiedy byłem pochłonięty lekturą tygodnika „Perspektywy” podeszli do mnie Rumuni w moim wieku i chcieli nawiązać rozmowę. Jednak nie bardzo nam szło, gdyż oni nie znali rosyjskiego. Dużo lepiej posługiwali się francuskim, więc miganie wychodziło najlepiej. W tym czasie moi koledzy rozkoszowali się, a raczej nasycali wzrok pięknymi ”obiektami” na plaży. Coraz bardziej jednak intrygowało ich piękne, kute, stylowe ogrodzenie w oddali, a za nim wspaniały pałac. Pepino kierowany ciekawością jak pies „cywil” ruszył prosto na błyszczący z dala w słońcu pałac. Za nim Jorguś. Czułem, że z tego nic dobrego nie wyniknie…

Napisał Krzysztof Wełdziński


Druga część tekstu pojawi się na naszym portalu już w najbliższy piątek! Zapraszamy!
 
Dodaj link do:www.wykop.plwww.facebook.com

Komentarze

Redakcja portalu Kepnianie.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść wypowiedzi zamieszczanych przez Internautów. Wypowiedzi zawierające wulgaryzmy, naruszające normy prawne, obyczajowe lub niezgodne z zasadami współżycia społecznego będą usuwane.
MENU:
WAŻNE:
KONTAKT
tel.: 785 210 310
e-mail: kontakt@kepnianie.pl
REKLAMA:
Sprawdź naszą ofertę:
Reklama